poniedziałek, 25 października 2010

Śpiewająco?

Ci, którzy mnie znają wiedzą, że mam pierwszy stopień wiedzy muzycznej - wiem, czy grają, czy nie. Propozycję mojej żony, aby razem z jej chórem (muzyka gospel) pojechać do domu dziecka niedaleko Warszawy aby uczestniczyć w warsztatach chóru gospel z wychowankami tego domu dziecka przyjąłem więc dość sceptycznie. Starając się być pozytywny pomyślałem, że najwyżej sobie pochodzę po okolicy lub coś tam porobię.

Pojechaliśmy. Autobusem jedzie się tam około godziny. Na miejscu zobaczyłem ciekawy budynek pałacyku z wieżą, położony w lesie na skraju wsi Kaliska. To Dom Dziecka "Julin". Kilku starszych wychowanków akurat wnosiło / wynosiło stoły - niezbyt wiedziałem po co. W środku - dzieci raczej się kryły, zaprowadzono nas do sali o charakterze świetlicy, gdzie mogliśmy zostawić kurtki i jakieś torby. "Muzykująca" część z instrumentami przeszła do jadalni a ja trochę się snułem dziwnie się czując, omiatany spojrzeniami dzieci - dość nieufnymi. Ja też niezbyt ufny byłem i tak to chodziłem starając się robić zdjęcia, ale wnętrze było dość ciemne.

Muzyczne ogniskowanie
Potem były warsztaty muzyczne - bardzo to wyglądało fajnie i nawet niektóre dzieciaki łapały, o co chodzi. Ja łapałem z trudem. Po jakimś czasie stwierdzono, że teraz będzie mecz piłkarski i wszyscy ruszyli na zewnątrz. Ja z Anią też - z tym, że nie daliśmy się zapędzić do gry na niemiłosiernie krzywym boisku, lecz pobuszowaliśmy po okolicy nad Liwiec.

A potem przy okazji obiadu jeden z chłopców (około 11-letni) poprosił mnie, abym dał mu zrobić zdjęcie moim aparatem. Potem następne i następne... Potem dołączył się kolejny. Prawdę mówiąc, przegapiliśmy rozpoczęcie kolejnej części warsztatów muzycznych. Marcin - mój 11-letni imiennik - chciał mi pokazać coś na boisku.

Bawiłem się dobrze ;-)
Potem jeszcze dołączyło kilku jego kolegów. Ale każdy z nich bardzo chciał coś pokazać indywidualnie. Bardzo im tej indywidualności, indywidualnej uwagi brakowało. W domu dziecka jak coś robią, to robią wspólnie. I bardzo chcieli aby poświęcić właśnie im trochę uwagi, Indywidualnie, nie zbiorowo pobawić się z każdym. I taka zabawa - nawet dość szalona, skakanie po lesie, robienie wspólnie fotografii w wyskoku
Latałem tak szybko, że aż się w locie rozmyłem ...
czy inne harce były bardzo fajne. Były naprawdę pozytywnym doświadczeniem. Myślę sobie o tych chłopcach i dziewczynkach, którzy są pozbawieni normalnego domu... Wychowują się razem i wszystko robią razem - nawet przy najlepszych wychowawcach będą traktowani kolektywnie. A takie miałem wrażenie - że im bardzo brakuje indywidualności, podejścia do każdego z osobna. Może choć przez chwilę dałem coś takiego niektórym?

Bardzo pozytywnie będę wspominał tę wizytę. To było dobre doświadczenie i przebywanie z dziećmi z tego domu było fajne. Był też moment, w którym coś mnie troszkę za gardło schwyciło. Gdy już podjechał nasz autobus i zbieraliśmy się, jeden z chłopców podszedł do mnie z bardzo niewyraźną miną. - Odjeżdżacie już? - zapytał. Odpowiedziałem twierdząco. Na to on - widać było, że zaciska usta i powiedział - Nie odjeżdżaj... Powstrzymując płacz odbiegł.

A poza tym choć troszeńkę dowiedziałem się o muzyce gospel...

2 komentarze: