piątek, 8 października 2010

Po prostu rozmowa

Wiele razy słyszałem narzekanie na emocjonalną pustkę klasycznych amerykańskich "small talk". Przyznam, że kiedy byłem Stanach i wszedłszy do sklepu słyszałem radosne "Hello, how are you doing?" miałem czasem ochotę przysiąść się do sprzedawcy i zacząć mu opowiadać historię życia okraszoną wschodnioeuropejską nostalgią. Ciekawe, jak paniczna byłaby jego ucieczka...

Ale z drugiej strony - nawet ten small talk ma mnóstwo uroku. I czasami - przy sprzyjających okolicznościach po obu stronach - może przerodzić się w rozmowę głęboką. Czasem w głęboką relację.

Jednego z moich najlepszych przyjaciół poznałem w pociągu - dosiadł się do mojego przedziału na którejś stacji po drodze. Innego - na zupełnie przypadkowym spotkaniu. Inną osobę - na rozmowie kwalifikacyjnej (tu to może kwestia rozmowy była niejako wymuszona, ale dotyczyła zupełnie innej sfery życia). Jeszcze jedną - na warszawskim przystanku tramwajowym. Za każdym razem zaczęło się od "small talku".

Zauważam, że ludzie nie lubią odzywać się do siebie nawzajem, gdy się nie znają. A uważam, że życzliwa odzywka, która wykracza poza zwykłe ramy absolutnego minimum, może mieć istotne znaczenie. Sklepy samoobsługowe zredukowały listę słów, które trzeba wymawiać, do zupełnego minimum. Tak naprawdę można w Polsce mieszkać i zupełnie normalnie żyć (nie mówię o pracy, raczej o wydawaniu pieniędzy) nie odzywając się do nikogo. Znam ludzi, którzy tak robią i w sumie mi ich szkoda.

Może okazać jakieś nominalne zainteresowanie tym, że obok nas żyje i działa jakiś inny przedstawiciel gatunku homo sapiens. Może to będzie tylko small talk - ale czy nawet small talk nie może nam i tej drugiej osobie poprawić nastroju? A może pozwolimy na jakiś głębszy kontakt. Oczywiście, nie z każdym wyjdzie - ale może warto dać sobie szansę?

1 komentarz:

  1. Dla mnie small talk to sztuka do opanowania - chyba cały czas przede mną.

    OdpowiedzUsuń