piątek, 30 listopada 2012

Niesamowity człowiek

Nick Vujicic to jeden z najbardziej niesamowitych ludzi, o których słyszałem. Imponuje mi siłą ducha i umiejętnością, by przekazywać ludziom ważne rzeczy. A także siłą poradzenia sobie z tym, jaki jest. Poznajcie go:

środa, 14 listopada 2012

Przegląd rzeczy pozytywnych

Bardzo dawno tu nie pisałem, a tymczasem wiele rzeczy dobrych i fajnych się działo. Najfajniejszą jest oczywiście to, że będziemy mieli synka! Uprzedzając pytania, imię jeszcze nie jest wybrane. Ale będzie ładne, choć niezbyt wymyślne.
Tak więc nadchodzi mały, pozytywny człowiek.
A po drodze na szczęście nie robi nam problemów. Jeśli coś, to sami je sobie robimy.

A w mijających miesiącach działo się sporo fajnych rzeczy. Aby na ich się skupić w kolejności chronologicznej:

Dośrodkowanie na Stadionie Narodowym!
Zakończyliśmy EURO z sukcesem w pracy. Miałem okazję różne rzeczy przy tych mistrzostwach robić (oprócz oglądania jakiegokolwiek meczu) - np. zapowiadałem pociągi po portugalsku i rosyjsku, zajmowałem się wyświetlaczami i innymi kolejowymi urządzeniami... I jakoś tam mam nadzieję dołożyłem się do pozytywnego oglądu naszej transportowej rzeczywistości. Podobno 77 proc. zagranicznych turystów i kibiców bardzo dobrze oceniło funkcjonowanie transportu w Polsce...
A jak widać na zdjęciu miałem okazję nawet stanąć (no, może nawet pobiegać) przy oficjalnej eurowej piłce na Stadionie Narodowym.
Zaraz potem udało mi się z sukcesem zakończyć realizację badań frekwencji w pociągach oraz ankiet wśród pasażerów i na stacjach kolejowych. Projekt za 70 tys. zł realizowaliśmy w ramach SSKS, dotyczył badan w województwie kujawsko - pomorskim i jego końcowy etap przypadł na koniec czerwca. Porządkując ankiety i przygotowując dokumentację (do której miałem, prawdę mówiąc, wiele zastrzeżeń) zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu pracować nonstop przez 36 godzin. Akurat to nic szczególnie fajnego, ale doświadczenie biznesowe było dobre i na szczęście praca się udała, a także została przyjęta przez zamawiającego bez poprawek.
Lubię dalekie wycieczki rowerowe
Jak tylko chwilkę odpocząłem, to ruszyłem rowerem na Syberię ;-) Syberia to co prawda była koło Ciechanowa, ale zawsze. Zrobiliśmy z Jurkiem bardzo przyjemną weekendową wycieczkę rowerową po północnym Mazowszu - z Ciechanowa do Sierpca. Po drodze - leśne maliny, kąpiele we Wkrze, nocleg w namiocie (nocna burza, dość ciekawe przeżycie), zwiedzanie Bieżunia i bardzo fajnego skansenu w Sierpcu.
We trójkę ;-) na Turbaczu
A na przełomie lipca i sierpnia - wyprawa z Anią w góry, do rodziny i do Ukrainy. Tak właśnie. Najpierw pojechaliśmy do rodziny w Nowym Targu. I nie omieszkaliśmy wejść na Turbacz, a po Gorcach zrobić całkiem pokaźną wycieczkę, schodząc do Łopusznej. W Nowym Targu Ania poznała całkiem pokaźną część mojej podhalańskiej rodziny. Potem przenieśliśmy się do Bukowiny Tatrzańskiej, skąd oczywiście wyrwaliśmy się na chwilę w Tatry. Dzień to niewiele, ale dało się zrobić całkiem pokaźną wycieczkę. Małego pasujemy na górołaza ;-)
Z Bukowiny Tatrzańskiej ruszyliśmy na Słowację, do Presova. Tam w ramach couchsurfingu gościł nas Lukas, a z nim i jego rodziną próbowaliśmy swoich sił w języku słowackim. Presov i zwiedzane dzień później Koszyce to bardzo fajne miasta.
Dalszym naszym celem był Użhorod w obwodzie zakarpackim na Ukrainie. I prawie byśmy tam nie dojechali, bo po drodze pociąg się spóźnił, dzięki czemu nie zdążyliśmy na przesiadkę na autobus... I co - pojechaliśmy stopem, którym dogoniliśmy autobus. Więc ze Słowacji z drobnymi perypetiami trafiliśmy na Ukrainę.


Tu jesteśmy razem z ukraińsko-syberyjską rodziną
Spotkaliśmy się tam z częścią rozległej rodziny Gutowiczów (Hutowyczów). Z tej rodziny pochodziła moja prababcia Anna i do niedawna to nazwisko prawie nic dla mnie nie znaczyło oprócz wpisu w przepastne rodzinne archiwa. A tu taka niespodzianka! Dzięki internetowi skontaktowaliśmy się z Eleną Mokrycką-Gutowicz, mieszkającą na dalekiej Syberii oraz jej bliskimi. Jak się okazuje, za Nowosybirskiem jest pokaźna część rodziny pochodzącej z Zaleśców (Залісці). A są tam przede wszystkim za przyczyną wiary. Nie była to dla nich kara, lecz po prostu taki cerkiewny przydział.
Zaleśce bowiem słyną w kościele prawosławnym jako wioska pochodzenia najwyższej liczby księży. Doliczono się ich 230, jak podaje ukraińska wikipedia. Wśród mojej rodziny są oczywiście i księża, wychowani w cieniu niedalekiej Ławry Poczajowskiej. Zresztą mieszkaliśmy wraz z nimi w Poczajowie, gdzie mają dom używany praktycznie wyłącznie do rodzinnych zjazdów. Z dalekiej Syberii przyjeżdżają praktycznie co roku na dzień Św. Ilii i obchodzą ten odpust w rodzinnych Zaleścach. Mieszka tam, tylko czasowo, jedna stara wdowa z rodziny Gutowiczów. Ale dom na ojcowiźnie - gospodarstwie założonym w I poł. XIX w. przez Konstantina Hutowycza, wciąż stoi. Niesamowite jest to, że pamięć o tym praprzodku jest w rodzinie zachowana - był on człowiekiem ciekawym, z zawodu garncarzem, ale z zamiłowania lutnikiem i skrzypkiem. Tradycja gry na skrzypcach jest w rodzinie kontynuowana - gra np. Konstantin, który imię ma po pra-pra-pradziadku...

A po poszukiwaniach rodzinnych i biesiadowaniu z Hutowyczami oraz po odwiedzinach w Tarnopolu - szybki przejazd do Lwowa. Stamtąd z kolei Ani przodkowie mieli różne interesy, w tym kamienice i Ania chciała odwiedzić miejsca, w których mieszkali. A potem - ze Lwowa do Przemyśla. Do Przemyśla dojechał Jurek, a do Warszawy ruszyła stamtąd Ania. Ja zaś po raz drugi tego samego dnia - niczym jakaś "mrówka" przekraczałem ukraińską granicę. 
Naszym celem były Karpaty. Pojechaliśmy z pewnymi perypetiami na Zakarpacie, skąd przez "ukraińskie Węgry" lokalnym pociągiem, w którym było słychać tylko węgierski, dojechaliśmy do Teresvy. Stamtąd cztery razy zmienianym stopem lub marszrutką - do podnóża gór. I dalej - przez Pasmo Świdowca (Свидівець).
 To bardzo przestronne góry. Ma się poczucie przestrzeni. A gnaliśmy szybko, bo czasu było niewiele, a plan wycieczki - napięty. Stopniowo zdobywaliśmy góry, z których każda dla Jurka była kolejnym życiowym najwyższym szczytem.
Bieg pod hasłem "w półtora dnia przez Świdowiec" doprowadził nas do Kwasów, skąd jeszcze w świetle latarek poszliśmy dalej, w kierunku Czarnohory (Чорногора)
Siedzimy na Petrosie, a w oddali - Howerla
Następnego dnia bowiem weszliśmy na Petrosa (2020 m n.p.m), a potem z niego - na najwyższy szczyt Ukrainy - Howerlę (2061 m n.p.m.). Dla mnie to też była wyprawa zdobywcza - nigdy jeszcze nie zdobyłem najwyższego szczytu w jakimś państwie. W Polsce jeszcze nie byłem na Rysach...
Osiągnęliśmy Howerlę, wyżej na Ukrainie już być nie można!

Skoro nie można po górach, to może połazić po drzewach? Jak najbardziej, nawet w Warszawie. Całkiem fajna zabawa w parku linowym z widokiem na Wisłę i Stare Miasto. I niezłe przygotowanie do Orlej Perci, ale o tym - poniżej.
Aktywnie spędzanie czasu może być nie tylko na linii góra - dół, ale także po płaskim. Otóż za namową Jurka zacząłem biegać. W sumie to obaj zaczęliśmy, tak aby sprostać zadaniu, które Jurek sobie nałożył - przebiec 10 km w biegu Krynica - Muszyna, w ramach dorocznego Festiwalu Biegowego. No więc poćwiczyliśmy i pobiegliśmy - osiągając wyniki bardzo podobne (Jurek 50 minut i 688 miejsce, ja 50 minut 10 sekund, miejsce 693 - na ogólną liczbę 1199 osób, które ukończyły bieg). W ogóle jestem z siebie dumny - bo przed tegorocznymi bieganiami wcześniej biegałem w liceum na 1 km i jak pamiętam, była to dla mnie trudność.
A po biegu pojechaliśmy do Rabki, a  stamtąd do Zakopanego - aby pokazać Jurkowi magię Tatr. No i się udało. Zrobiliśmy wspaniałą trasę Kasprowy - Świnica - Zawrat - Kozi Wierch - Dolina Pięciu Stawów - Morskie Oko - Palenica w pięknej, wrześniowej pogodzie. Nocowaliśmy w schronisku w Pięciu Stawach.