piątek, 29 października 2010

Za tych, co na morzu

Właśnie przeczytałem wiadomość według której dzisiaj polski bryg "Fryderyk Chopin" stracił maszty (jeśli stracił najpierw fokmaszt, czyli maszt bliżej dziobu - to grotmaszt w zasadzie nie miał się na czym trzymać) około 100 mil na południowy zachód od Wysp Scilly. Żaglowiec jest pod komendą kpt. Ziemowita Barańskiego. Na szczęście, według wiadomości, nikomu spośród 47 osób na pokładzie (w tym 36 gimnazjalistów) nic się nie stało, żaglowiec nie jest też zagrożony, w asyście przybywają masowiec "Cornelia", kontenerowce "Narissa" i "Andromodar" oraz rybacki statek "Nova Spirro". Żaglowiec zostanie zapewne odholowany do jednego z portów brytyjskich.

fot. www.fryderykchopin.pl
Pływałem kiedyś na tym żaglowcu. I pod tym kapitanem. To było wspaniałe przeżycie. Pokonywałem strach na tych właśnie połamanych teraz masztach. Wspinanie się po wyblinkach na mierzące 37 metrów od lustra wody maszty, gdy statek się kiwa na fali to niezapomniane przeżycie. Praca z ciężkim, żaglowym płótnem na rei, gdy stoi się na percie (linka pod stopami) i brzuchem opiera o reję, a 10 pięter pod tobą przewala się spieniona woda, to mocne przeżycie.

Łoskot upadających masztów, wielu ton stali, drewna, żagli i lin, chaos kilometrów takielunku które zaległy na pokładzie, a zapewne i wokół kadłuba - jak się cieszę, że nikt nie zginął, nie wypadł za burtę (w tych warunkach nie byłoby szansy na uratowanie), nie odniósł ran. To naprawdę cud. Trzymam kciuki za statek, kapitana i załogę - a także za przyszły remont tego pięknego żaglowca, z którym wiążę ciepłe wspomnienia marznięcia na porannych wachtach, zmagania z brasami dolnego marsla czy fałami sztaksli....

Mamy już KOLEJE DUŻYCH PRĘDKOŚCI

Jak wskazuje podgląd pozycji pociągów Przewozów Regionalnych, w dniu dzisiejszym został pobity rekord prędkości pociągu w Polsce. 255 km/h! I to gdzie - w Nowym Sączu! Wyczynu tego dokonał poczciwy Elektryczny Zespół Trakcyjny EN57-2042 (zmodernizowany, obejrzeć go sobie można tu) pędzący jako pociąg nr 33101 z Krakowa do Krynicy.

Oto dowód:



Być może, dzielny EN57 chce tak bardzo dostać się do Krynicy, że planuje przeskoczyć rzekę Poprad, na której tegoroczna powódź zerwała most. Też bym chciał pojechać do Krynicy ;-) W każdym razie życzę powodzenia!

poniedziałek, 25 października 2010

Śpiewająco?

Ci, którzy mnie znają wiedzą, że mam pierwszy stopień wiedzy muzycznej - wiem, czy grają, czy nie. Propozycję mojej żony, aby razem z jej chórem (muzyka gospel) pojechać do domu dziecka niedaleko Warszawy aby uczestniczyć w warsztatach chóru gospel z wychowankami tego domu dziecka przyjąłem więc dość sceptycznie. Starając się być pozytywny pomyślałem, że najwyżej sobie pochodzę po okolicy lub coś tam porobię.

Pojechaliśmy. Autobusem jedzie się tam około godziny. Na miejscu zobaczyłem ciekawy budynek pałacyku z wieżą, położony w lesie na skraju wsi Kaliska. To Dom Dziecka "Julin". Kilku starszych wychowanków akurat wnosiło / wynosiło stoły - niezbyt wiedziałem po co. W środku - dzieci raczej się kryły, zaprowadzono nas do sali o charakterze świetlicy, gdzie mogliśmy zostawić kurtki i jakieś torby. "Muzykująca" część z instrumentami przeszła do jadalni a ja trochę się snułem dziwnie się czując, omiatany spojrzeniami dzieci - dość nieufnymi. Ja też niezbyt ufny byłem i tak to chodziłem starając się robić zdjęcia, ale wnętrze było dość ciemne.

Muzyczne ogniskowanie
Potem były warsztaty muzyczne - bardzo to wyglądało fajnie i nawet niektóre dzieciaki łapały, o co chodzi. Ja łapałem z trudem. Po jakimś czasie stwierdzono, że teraz będzie mecz piłkarski i wszyscy ruszyli na zewnątrz. Ja z Anią też - z tym, że nie daliśmy się zapędzić do gry na niemiłosiernie krzywym boisku, lecz pobuszowaliśmy po okolicy nad Liwiec.

A potem przy okazji obiadu jeden z chłopców (około 11-letni) poprosił mnie, abym dał mu zrobić zdjęcie moim aparatem. Potem następne i następne... Potem dołączył się kolejny. Prawdę mówiąc, przegapiliśmy rozpoczęcie kolejnej części warsztatów muzycznych. Marcin - mój 11-letni imiennik - chciał mi pokazać coś na boisku.

Bawiłem się dobrze ;-)
Potem jeszcze dołączyło kilku jego kolegów. Ale każdy z nich bardzo chciał coś pokazać indywidualnie. Bardzo im tej indywidualności, indywidualnej uwagi brakowało. W domu dziecka jak coś robią, to robią wspólnie. I bardzo chcieli aby poświęcić właśnie im trochę uwagi, Indywidualnie, nie zbiorowo pobawić się z każdym. I taka zabawa - nawet dość szalona, skakanie po lesie, robienie wspólnie fotografii w wyskoku
Latałem tak szybko, że aż się w locie rozmyłem ...
czy inne harce były bardzo fajne. Były naprawdę pozytywnym doświadczeniem. Myślę sobie o tych chłopcach i dziewczynkach, którzy są pozbawieni normalnego domu... Wychowują się razem i wszystko robią razem - nawet przy najlepszych wychowawcach będą traktowani kolektywnie. A takie miałem wrażenie - że im bardzo brakuje indywidualności, podejścia do każdego z osobna. Może choć przez chwilę dałem coś takiego niektórym?

Bardzo pozytywnie będę wspominał tę wizytę. To było dobre doświadczenie i przebywanie z dziećmi z tego domu było fajne. Był też moment, w którym coś mnie troszkę za gardło schwyciło. Gdy już podjechał nasz autobus i zbieraliśmy się, jeden z chłopców podszedł do mnie z bardzo niewyraźną miną. - Odjeżdżacie już? - zapytał. Odpowiedziałem twierdząco. Na to on - widać było, że zaciska usta i powiedział - Nie odjeżdżaj... Powstrzymując płacz odbiegł.

A poza tym choć troszeńkę dowiedziałem się o muzyce gospel...

piątek, 22 października 2010

Daj gryza!

Chcesz gryza?
Czy to szczeniackie? A może niepoważne? A może niehigieniczne? W ogóle dorośli ludzie takich rzeczy nie robią, co?
A jednak coś w tym jest. Podzielić się z inną osobą czymś zupełnie podstawowym - choćby jedzeniem. Wydaje mi sie, że taka rzecz buduje zupełnie inne relacje między ludźmi, albo o takich relacjach świadczy. Relacjach, w których wzajemnie czujemy się ze sobą komfortowo - bez uważania innej osoby za zagrożenie. Jasne, nie dotyczy to tylko jedzenia. Ale na przykładzie jedzenia można to łatwo pokazać, jedzeniem też można łatwo się podzielić.
Kolacyjka na rowerowej wyprawie - czerwiec 2010 - fot. PJ
Kiedyś byłem w innym kraju w towarzystwie znajomych z tego kraju. Wybieraliśmy się razem na wycieczkę i jadąc wstąpiliśmy do sklepu. Zobaczyłem, że kupują dużo napojów, więc stwierdziłem coś w stylu "skoro kupujecie napoje, to ja kupię jakieś przekąski" - i kupiłem ciastka czy coś w tym stylu. Ale ich podejście do "wspólnej wycieczki" było inne - na zasadzie imprezy typu BYOB (Bring Your Own Beer). Każdy siedział i popijał swój napój, a ja próbowałem innych poczęstować innych ciasteczkami, których raczej nie chcieli... za to dziwili się strasznie, że nie kupiłem sobie nic do picia. A moja opowieść o wycieczce, na którą kupuje się zaopatrzenie wspólnie była witana z istotnym zdziwieniem...

Myślę, że w dzieleniu się z innymi jest coś szczególnego. Coś, co bardzo mnie cieszy. Sytuacja (zresztą niedawna i bardzo zabawna), gdy w lokalu z przyjaciółmi wszyscy jedliśmy po trochu ze wszystkich talerzy bardzo mi się podoba i czuję się dobrze w towarzystwie, które podziela ten koncept.

Ale dzielenie się polega nie tylko na "dzieleniu chleba". To dzielenie się swoim czasem, uwagą, chęciami, czasem problemami - i gotowość przyjęcia tego podzielenia od innej osoby. A także oferowania czegoś ze swojej strony.

Może dlatego wolę podróżować po Wschodniej Europie, a nie po Zachodniej?

wtorek, 19 października 2010

Z grubej rury ... mały deszcz

No tak - stało się. Awaria techniczna w łazience i zalałem sąsiadów z dołu. Gdzie tu pozytywy?
Praktycznie nic się nie stało - u sąsiadów też nic. Łazienkę mają przed remontem...
A przy tej teoretycznie niezbyt dobrej okazji poznałem sąsiadów z dołu - i to właśnie uważam za pozytyw.

poniedziałek, 18 października 2010

Rozwijaj siłę ducha... i umiejętności unikania ciosów

Gdy spotkasz się z szarżującym bykiem... lepiej chyba zejść mu z drogi niż wdawać się w walkę. A tym bardziej w dyskusję.
Zdarzyło się. Bolało.
Pewien człowiek zadziałał wobec mnie nie tylko w sposób przykry i pełen złych emocji, ale też niezasłużenie krzywdzący. Bardzo mnie tym dotknął, tym bardziej, że do tej poru mu ufałem - a przynajmniej nie miałem powodu, aby nie ufać, podchodziłem więc w sposób generalnie pozytywny.
A tu cios. I jak tu pozostać nastawiony do świata pozytywnie? Zastanawiałem się nad tym, gdy wciąż bolało mnie to, co ten człowiek wobec mnie zrobił. I kilka rzeczy mi do głowy przyszło.

Po pierwsze - Nie przejmować się. Niektórzy ludzie są lub bywają chamscy, przykrzy, źli. Czasem tak chcą, częściej - tak im po prostu wychodzi. Albo też w życiu im inaczej nie wychodzi. Nie potrafią. Może nigdy się nie nauczyli. Może jest jakaś ukryta rzecz, z której otoczenie nie zdaje sobie sprawy, która w nich tkwi i ich męczy?

Po drugie - tu muszę się zainspirować słowami mojego ćwiczącego aikido przyjaciela Jurka - gdy ktoś mnie atakuje, lepiej spowodować, by jego własna siła go przewróciła. Zejść z linii ciosu. Sam straci równowagę. Nie ma co stawać naprzeciw szarżującego byka.
Więc jeśli staje się w obliczu konieczności walki, warto posłuchać
- z fenomenalnej piosenki Wojciecha Młynarskiego - "Szkoła dla przyszłych torreadorów", gdzie adepci profesji torrero:
Zanim poznają zwycięstwa smak
I nim areny szum ich otoczy
Słuchają mistrza rad, co brzmią tak :
Sukcesu sens przy walce byków
Polega na sztuce uników (...)



To zasada chyba nie tylko walki z bykiem, ale i tego, jak przyjmować cios skierowany w to, co jest dla nas ważne. Znać swoją wartość. I nie dać komuś innemu zniszczyć tego, co jest wartościowe.

Po trzecie - wybaczyć. Zdarza się, że ktoś, nawet dobry, zachowa się strasznie. Ale jak się już zachowa, to trudno (czytaj: nie można) tego odkręcić. I co można zrobić z przeszłością?


Niech słońce nie zachodzi nad waszym gniewem (Ef 4,26)

więc na koniec: wczorajszy zachód słońca nad Wisłą w Tarchominie.

piątek, 15 października 2010

Mieć - by dać...

Pewna ciekawa obserwacja gdzieś usłyszana: aby móc dać innym szczęście / nadzieję / wiarę - trzeba samemu mieć szczęście / nadzieję / wiarę.
Generalnie - nie można się podzielić czymś pozytywnym, jeśli się tego nie ma. A przy okazji - ludzie nieszczęśliwi raczej innych nie uszczęśliwiają.
Może byłoby niesprawiedliwe powiedzieć, że dążą oni do tego, by i inni byli jako oni nieszczęśliwi, ale nie mając czegoś, nie sposób tego dać.
Więc jak pracować na własne szczęście czy też poczucie bycia szczęśliwym. Nie, nie obawiajcie się, nie zamierzam (przynajmniej na razie ;-) zostać autorem bestsellerowego poradnika pod takim tytułem.
Ale myślę sobie o tym - i ten blog służy mi dzieleniu się pewnymi pomysłami. Każdy ma wymiar indywidualny. Uniwersalnej recepty chyba nie ma - choć mogę wskazać takie rzeczy, jakie często i w przypadku wielu osób działają.
Dostrzeganie małych, dobrych rzeczy -
Docenienie czegoś, co robi inny -
Bezinteresowna życzliwość -

tak naprawdę działają nie tylko na drugą osobę, z którą wchodzimy w jakąś interakcję, ale i na osobę "dającą". Przynajmniej na mnie ;-)

wtorek, 12 października 2010

Dzień umiarkowanego optymizmu (w granicach rozsądku)

Pogoda ładna, najedzony, psychicznie wspomożony cudownym widokiem na Wisłę z tramwaju w porannej drodze do pracy stwierdzam, że dzień zaczął się umiarkowanie optymistycznie (w granicach rozsądku) i oby tak pozostało.

A jutro - "Czerwony Październik" - kto dołączy? Kilka zgłoszeń przyjaciół już mam.

7.30 przy punkcie krwiodawstwa na ul. Nowogrodzkiej 59 (koło ul. Chałubińskiego).

Jeśli po raz pierwszy - poczytaj tu!

poniedziałek, 11 października 2010

Gratulacje rowerowe!!!

Piotrek w bardziej rekreacyjnej niż zawodniczej wyprawie - Podlasie, majówka 2009
Jeżdżę rowerem wyjątkowo rekreacyjnie, ale mój przyjaciel Piotrek Jaczewski (z którym też jeżdżę rekreacyjnie, ale który jest w stanie robić różne cuda typu "Lublin tam i z powrotem w jeden dzień") wczoraj zwyciężył w swojej kategorii (MM2) w finałowych zawodach Poland Bike Marathon 2010, rozgrywanych dookoła Twierdzy Modlin! Równocześnie, uczestnicząc tylko w 4 z 13 edycji zawodów rozgrywanych w tym roku Piotrek zajął w swojej kategorii wysokie, 10. miejsce w klasyfikacji generalnej.

GRATULACJE! 


Inne godne odnotowania pozytywy dnia wczorajszego:


Zaliczenie przejazdu dnia 10.10.10. o godz. 10.10. tramwajem nr 10 ;-)
Wysłuchanie dwóch ciekawych wystąpień misjonarzy - Polaków, chociaż ze Stanów.
Kilka ciekawych rozmów w kościele.
Śliczna pogoda.
Cudowny spacer po zatłoczonym ludźmi Parku Łazienkowskim z moją kochaną Anią.
Oryginalne, ukraińskie gołąbki u Jurka w kafejce internetowej (ale gołąbki wirtualne nie były!).
Udana przeprowadzka Oksany.
Fantastyczna zabawa z Anią, Jurkiem i Oksaną nad Du-Żą Mi-Hą egzotycznego żarcia, z siedzeniem na poziomie podłogi, polegiwaniem po rzymsku, a może wietnamsku i elektrycznym tańcem Jurka ;-)

Ogólnie: dzień pełen dobrych wrażeń.



sobota, 9 października 2010

Rower dla Ani

 
Właśnie sprawiłem mojej kochanej Ani prezent - nowy rowerek. Aż błyszczy ;-) Miło się było przejechać - a przy okazji podzielić wspomnieniem wypraw tegorocznego, bardzo urozmaiconego sezonu rowerowego. Wiele więcej już się nie zdziała, prognozy zapowiadają raczej szybkie nadejście sezonu morsowego.

Rower jest dla mnie fantastycznym środkiem transportu przy poznawaniu kraju. Jedzie się wystarczająco szybko, aby sporo zobaczyć i się nie znudzić, a z drugiej strony - odpowiednio powoli, aby przyjrzeć się życiu, przyrodzie, detalom mijanego świata... To też fajny, ciekawy wysiłek fizyczny. A więc - krótkie wspomnienie wypraw z roku 2010:

 Majówka na Orawie - trochę rowerowo, trochę samochodowo (z powodu deszczu), trochę - piechotą (Babia Góra we mgle) - z Anią oraz Grześkiem, Piotrkiem, Dorotą i Michałem.
Czasami było dość ekstremalnie:
 
Majówka w większym wyborze zdjęć - jest tu (moje zdjęcia) oraz tutaj (zdjęcia Piotrka).

Czerwcówka na Mazurach i Kurpiach z Anią, Dorotą i Piotrkiem - czyli przejażdżka w 3 dni na trasie Iława - Ostrołęka. Czasami z dala od głównych dróg - tu Ania w rowerowej wersji buszującej w zbożu:


a tu po wspaniałej drodze powiatowej pędzą nasi towarzysze wędrówek - Piotrek i Dorota:
 
 A na moim rumaku dało się poszarżować i po grunwaldzkim polu:
 
Tutaj można obejrzeć dużo więcej moich zdjęć z "czerwcówki", a tu można znaleźć zdjęcia Piotrka.


W wakacje - wyprawa z Piotrem na Ukrainę i do Mołdowy - krainy pięknych studni i żółciutkich słoneczników:

Więcej zdjęć z wyprawy na Ukrainę i do Mołdowy - tutaj (moje zdjęcia) oraz tu (zdjęcia Piotrka).
 A w sierpniu - pełna dobrych, ciekawych przeżyć wyprawa z Jurkiem na Łemkowynę - oraz test nas dwóch i niemłodych rowerów w przejeździe dwa razy w poprzek Karpat (zdaliśmy - poniżej Jurek na podgórskim podjeździe).
Więcej zdjęć - tutaj.



Dla niezdecydowanych: teraz jest podobno dobry sezon na kupowanie rowerów, aby pojeździć w przyszłym sezonie. Zachęcam!

piątek, 8 października 2010

Po prostu rozmowa

Wiele razy słyszałem narzekanie na emocjonalną pustkę klasycznych amerykańskich "small talk". Przyznam, że kiedy byłem Stanach i wszedłszy do sklepu słyszałem radosne "Hello, how are you doing?" miałem czasem ochotę przysiąść się do sprzedawcy i zacząć mu opowiadać historię życia okraszoną wschodnioeuropejską nostalgią. Ciekawe, jak paniczna byłaby jego ucieczka...

Ale z drugiej strony - nawet ten small talk ma mnóstwo uroku. I czasami - przy sprzyjających okolicznościach po obu stronach - może przerodzić się w rozmowę głęboką. Czasem w głęboką relację.

Jednego z moich najlepszych przyjaciół poznałem w pociągu - dosiadł się do mojego przedziału na którejś stacji po drodze. Innego - na zupełnie przypadkowym spotkaniu. Inną osobę - na rozmowie kwalifikacyjnej (tu to może kwestia rozmowy była niejako wymuszona, ale dotyczyła zupełnie innej sfery życia). Jeszcze jedną - na warszawskim przystanku tramwajowym. Za każdym razem zaczęło się od "small talku".

Zauważam, że ludzie nie lubią odzywać się do siebie nawzajem, gdy się nie znają. A uważam, że życzliwa odzywka, która wykracza poza zwykłe ramy absolutnego minimum, może mieć istotne znaczenie. Sklepy samoobsługowe zredukowały listę słów, które trzeba wymawiać, do zupełnego minimum. Tak naprawdę można w Polsce mieszkać i zupełnie normalnie żyć (nie mówię o pracy, raczej o wydawaniu pieniędzy) nie odzywając się do nikogo. Znam ludzi, którzy tak robią i w sumie mi ich szkoda.

Może okazać jakieś nominalne zainteresowanie tym, że obok nas żyje i działa jakiś inny przedstawiciel gatunku homo sapiens. Może to będzie tylko small talk - ale czy nawet small talk nie może nam i tej drugiej osobie poprawić nastroju? A może pozwolimy na jakiś głębszy kontakt. Oczywiście, nie z każdym wyjdzie - ale może warto dać sobie szansę?

środa, 6 października 2010

Gość w dom...

Jednym z bardziej pozytywnych odkryć posiadania własnego mieszkania jest przywilej comiesięcznego płacenia czynszu ... żartowałem ... jest możliwość tego, by gościć w nim ludzi. W przypadku naszego mieszkania jest to nawet trochę paradoksalne, bo goście zaliczyli u nas na Wiktorskiej więcej "osobonocy" niż my sami, przynajmniej jak do tej pory. Jak wskazuje moje pobieżne obliczenie w ciągu ostatnich dwóch lat gościliśmy (na przynajmniej jeden nocleg, czasem na dużo dłużej) pod swoim dachem przynajmniej 50 osób. Równocześnie, miałem okazję gościć w przynajmniej 33 innych domach.
I jak było?
Jest to zawsze coś fascynującego. Goszcząc u siebie lub u kogoś dzielisz się czymś ważnym. Z żadnym z gości nie miałem negatywnych doświadczeń. Nikt mnie nie zabił, nie okradł ani nie skrzywdził. Wielu z gości było u nas dlatego, że wcześniej już byliśmy przyjaciółmi lub znajomymi. Niektórzy - i tu wielki aspekt pozytywny - stali się przyjaciółmi dzięki temu, że byli gośćmi. Za każdym razem była to okazja do rozmowy, zabawy, wspólnego poznawania. Niektórzy goście tak dobrze się u nas zadomowili, ze naprawdę można im powiedzieć "czuj sie jak u siebie w domu" i chyba tak się czują...

Wśród moich gości byli studenci i wykładowcy, bezrobotni i bogaci, włóczęga i ksiądz, przyjaciele z innej dzielnicy i podróżnicy w drodze rowerami z Oslo do Pekinu...


Trochę jest z tym jak z autostopem (któremu pewnie poświęcę jakąś notkę, bo to też bardzo pozytywne zjawisko). Niektórzy "nigdy - przenigdy" nie wpuszczą "obcego" do swojego samochodu, mieszkania - a może także do swoich myśli czy uwagi. A dla mnie to świetna okazja, aby z kimś się spotkać i dowiedzieć troszeczkę o jego życiu. Troszeczkę też odsłaniając własne - własny dom, własne zwyczaje, własną nieogoloną mordę z rana... Ale chyba mam do ludzi na tyle zaufania, aby się na to zdecydować.
A warto też usłyszeć takie słowa: Gościnności nie zapominajcie; przez nią bowiem niektórzy, nie wiedząc o tym, aniołów gościli (Hebr. 13, 2).

Zainteresowanych zorganizowaną formą goszczenia (u kogoś i u siebie) zachęcam do założenia sobie profilu w serwisie CouchSurfing.

wtorek, 5 października 2010

Witam pozytywnie!

Witam na moim pozytywnym blogu!
Chciałbym dzielić się tu z Wami tym, co zdarza się pozytywnego w moim życiu, w życiu moich przyjaciół i w świecie wokoło nas. Właśnie takie mam założenie - dostrzegać pozytywy życia. Oczywiście, nie wszystko zawsze jest takie wspaniałe - nie jestem człowiekiem bezproblemowym i zawsze tylko zadowolonym. Mam swoje kłopoty i zgryzoty. Życie nie jest zawsze takie, jak chciałbym. Sam nie zawsze taki jestem, jak chciałbym, chociaż czasem się staram...
Ale na tym blogu chce dzielić się tym, co dobre - bo warto. Warto to dostrzegać, doceniać i być za to wszystko wdzięczny. To pomaga znieść mniej pozytywną stronę życia. Pomaga w dobrych relacjach z ludźmi. Pomaga mieć nadzieję.

A zaczynając: największym pozytywem dla mnie są ludzie. Moja kochana żona Ania. Moja rodzina. Moi przyjaciele, którym bardzo wiele zawdzięczam. Chyba więcej dostałem od nich, niż zasługuję. Będą oni sukcesywnie gościć na łamach bloga - bo to dzięki nim świat jest pozytywny.

Zapraszam do pozytywnego myślenia!