niedziela, 14 listopada 2010

Pięknie jest na Luboniu!

Przyjechaliśmy tu obchodzić Ani urodziny - i moje nadchodzące poniekąd również... Przyjechali z nami przyjaciele, dzięki którym impreza pod hasłem "listopadowy długi weekend na Luboniu Wielkim" mogła się udać.
To nasza wycieczka w komplecie na rabczańskim mostku
Pogoda dopisała - było prawdziwe listopadowe lato, choć gdy wysiadaliśmy z pociągu szczyt Lubonia krył się w chmurach. Jeszcze te chmury z bliska zobaczyliśmy...

Po drodze na szczyt Lubonia można było obejrzeć szeroką panoramę Gorców, z którymi mam wiele rodzinnych wspomnień. To w Gorcach zazwyczaj bawiła się moja babcia i inni członkowie rodziny na swoich imprezach - w latach trzydziestych i czterdziestych. My z Anią tym razem wybraliśmy niedaleki Luboń.

 Lubońskie schronisko ma w sobie coś specjalnego - wybudowane w 1931 roku, z jedną, zbiorową salą do spania, z której widok jest na 4 strony świata, drewniane i maleńkie...
Więcej można poczytać o nim na tej stronie.

11 listopada to urodziny mojej kochanej Ani - więc udało mi się wnieść na górę coś na kształt tortu. A w zasadzie obchodziliśmy te urodziny podwójnie, bo moje też się zbliżają!


Zapału do latania nie straciliśmy! A odlecieć można było... Schronisko jest na samym szczycie góry, więc wiatr ładnie się tam rozpędza. W tle dalekim - Kraków.


Jedną z niespodzianek Lubonia było to, że będąc 60 km od Krakowa można go tak dobrze zobaczyć - szczególnie nocą. Pozdrawiamy więc Krakowiaków z góry!


W jesiennej aurze na szczęście nie było głębokiego błota, jeszcze nie było głębokiego śniegu, doliny zasypywały jednak głębokie liście.

Mimo pewnych trudności (największą był brak wody w schronisku - deszcz nie padał dawno, więc studnia na szczycie góry wyschła) humory dopisywały. Wśród naszych przyjaciół byli zarówno doświadczeniu turyści, jak i tacy, którzy stawiali pierwsze kroki na ścieżkach niepoziomych. A Luboń to całkiem spora góra i całkiem spore wyzwanie. Tym bardziej, gdy po całym dniu wycieczki do "domu" trzeba wrócić ponad pół kilometra w pionie pod górę. Ale dzielnie dawali radę! Pośród górskich debiutantów była Oksana i Tomek, Dominik, Ania, Maciek i Zuzanna.

Grupę jednak tylko czasem trzeba było motywować dodatkowo - tu nad strategią motywacyjną rozważają Jagoda, Piotrek i Dorota


A w górach można się zmierzyć nie tylko z grawitacją, błotem, zimnym wiatrem. To wspaniałe miejsce - możesz być z innymi ludźmi, gdy tego chcesz, możesz być sam na sam z naturą, jeśli tak wybierasz. Można poczuć zmagania zarówno z własnym zniechęceniem, jak i z osypującymi się piargami. Można spojrzeć na świat ze szczytu trochę szerzej - przekonać się, że nie istnieje tylko "moja" dolina - dosłownie i w przenośni.

Jak śpiewał Włodzimierz Wysocki - Lepsze od gór mogą być tylko góry, na których jeszcze nie byłem!

Kocham góry! I dziękuję mojej Ani i przyjaciołom, z którymi tam byłem!

Tutaj jest więcej zdjęć z wyprawy - zapraszam!

2 komentarze:

  1. piękna mini-relacja z podróży! na przełomie lipca i sierpnia również odwiedziłem to magiczne miejsce - jest tam doprawdy super! masz rację Marcinie - góry to nie tylko idea wchodzenia pod górę i schodzenia. to przede wszystkim cudowny klimat, ciekawi ludzie, zmaganie się z własnymi niechęciami i potrzebą luksusu :). powodzenia w dalszych ścieżkach życzy były host ze Śląska - Michał B :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To był faktycznie energetyczny wyjazd! Zabierał energię, ale też szybko ją oddał! Prześwietleni listopadowym desperackim słońcem, przewiani bezlitosnym wiatrem na szczycie Lubonia, trochę kaszlący, trochę niedogrzani mieliśmy ze sobą razem wiele radości, luzu i relaksu! Kiedy następny wyjazd? :-)

    OdpowiedzUsuń