niedziela, 22 czerwca 2014

100 km pieszo przez Puszczę Kampinoską

Mapa Puszczy Kampinoskiej z trasą naszego przejścia - od punktu startu i zakończenia oznaczonego strzałką, do Brochowa - drogą oznaczoną na czerwono, z powrotem - drogą oznaczoną na fioletowo. Źródło mapy: www.kampinoska.waw.pl
Kiedyś wydawało mi się, że to taki podmiejski lasek i naciągany park narodowy... Ale weekend, w którym razem z Jurkiem postanowiliśmy przejść "jednym cięgiem" 100 km dał mi poznać piękne oblicze Puszczy Kampinoskiej, która mnie pozytywnie zaskoczyła zróżnicowanym krajobrazem, drzewostanem, szalejącą przyrodą i ciekawą, choć często smutną historią...

Początek drogi - wieś Lipków, niedaleko od Warszawy... GPS wskazuje 0 km.
Już całkiem niedaleko od wejścia w Puszczę można było na niewielkim bajorku zobaczyć całkiem z bliska żurawie. A na ścieżce - żmiję ociężałą po zjedzeniu czegoś - zgrubienie na jej uzygzakowanym cielsku było dobrze widać.
W wielu miejscach Puszczy można spotkać domy, często już opuszczone. Park Narodowy stopniowo, od wielu lat wykupuje gospodarstwa wewnątrz obrębu lasów i nieużywane domy popadają w ruinę, a pola i łąki zarastają lasem... O dawnych śladach osadnictwa przypominają czasem spotykane przy leśnej drodze jabłonki lub bzy, jak też stare piwniczki, które służą jako "sztuczne jaskinie" nietoperzom.
Łania to nie jest to oczywiście jakiś superegzotyczny zwierz, ale też miło ją spotkać.

Czasem w Puszczy zaskakują olbrzymie, stare drzewa - przede wszystkim dęby.
Ich nagromadzenie miejscami daje wrażenie przebywania w przedwiecznym, bajkowym lesie.
Większość Puszczy stanowi jednak drzewostan kilkudziesięcioletni - do czasów II Wojny Światowej włącznie był on bardzo intensywnie gospodarczo eksploatowany i na większości swojej obecnej powierzchni Puszcza po prostu nie istniała. To zdjęcie tak około 25 km...
Wydmowe wzgórza, które ciągną się długimi pasmami przez południową i północną część Puszczy, są czasem tak strome, że się niektórym wydawały być prawie jak Karpaty...
Park Kampinoski wita, tyle że od drugiej strony - wychodzimy z Puszczy z drugiej, zachodniej strony. Okolice kilometra 42, czyli mniej więcej maraton (piechotą).
Ostatnie zdjęcie pierwszego dnia wędrówki (no, nie zaczęliśmy z rana, lecz z powodu lenistwa oraz ulewnego deszczu - po 10-tej). Dotarliśmy do Brochowa. Od tego zdjęcia do samego Brochowa jeszcze kilka kilometrów, ale przystanek kolei wąskotorowej nie chciał być bliżej wsi. Wieś nas też rozczarowała - nie było tam żadnego długo czynnego sklepu...
A to już zdjęcie z następnego ranka. Nocą też szliśmy. W świetle łuny Warszawy, doskonale widocznej z odległości ponad 50 km. W nocy dwa razy pauzowaliśmy na wiejskich przystankach autobusowych, gdzie przeczekiwaliśmy silniejsze opady deszczu z nadzieją, że uda nam się nie zmoczyć butów. Niestety, o świtaniu (koło 3-4 rano) wyszliśmy z kiedykolwiek jeżdżonych dróg na bardziej zarośnięte szlaki i mokra trawa w mgnieniu oka spowodowała (okolice km 65), że dalej mieliśmy już iść chlupocząc...
 W mokrych butach idzie się mozolnie, a z czasem boleśnie. Doświadczenia stóp - szedłem w dość miękkich butach uniwersalnych do biegania. Do ok. km 65 - gdy buty były suche - absolutnie bez problemów i nawet najmniejszych otarć. U Jurka - jedno niewielkie otarcie (moim zdaniem miał buty na zbyt mało amortyzującej podeszwie).
Kiedy jednak w butach zrobiło się grząsko, zalęgły się żaby i larwy komarów...
... wówczas droga stała się naprawdę mozolna. Ale cały czas szliśmy naprzód utrzymując średnie tempo marszu (podczas gdy szliśmy) powyżej 5 km na godzinę.
Spotkaliśmy też łopatacza łosia, czyli symbolicznego Króla Puszczy (około km 75).
Kampinoska wersja zaginionej piramidy Majów ;-)
Położona oczywiście w ciężko malarycznej okolicy.

GPS-owe podsumowanie wyprawy: 104 km w 19 godzin (netto) / 28 godzin (brutto).
Darzę absolutnym podziwem wszystkich, którzy startują w takich imprezach jak bieg na 100 km (szczególnie, gdy prowadzi on po górach)!!! Ja sobie czegoś takiego jak bieg na takim dystansie po prostu nie wyobrażam.
Podsumowanie kondycyjno-cielesne: odciski - relatywnie małe, widoczna zasługa zmoczonych butów. Zmęczenie - ogólne zupełnie do przeżycia (niewiele jedliśmy, bo zapomnieliśmy przygotowanych kanapek...). Bóli mięśniowych, zakwasów itp. nie było. Bolały (po 2-3 dniach) śródstopia obu stóp - ale do przeżycia i przesmarowania Naproxenem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz