środa, 22 lutego 2012

Zimowy biwak w Pieninach

Jeżeli to luty, to jestem w górach z namiotem ;-) a może lepiej napisać: z Jurkiem i z namiotem. Rok temu pojechaliśmy w Karkonosze i można o tym poczytać oraz pooglądać fotki tutaj, a tym razem wybraliśmy się w Pieniny. W zeszłym roku udała nam się jedna noc w namiocie, tym razem - dwie. I bylibyśmy w stanie więcej nocy także spędzić w tych warunkach.


Przyjechaliśmy do Krościenka w piątek rano po nocnej podróży pociągiem do Krakowa i potem autobusem. Padał śnieg, ale mimo tego ruszyliśmy na Sokolicę. Szlak był dość mocno zasypany śniegiem, ale dało się iść całkiem nieźle.
Tu widać nas jako zadowolonych zdobywców Sokolicy.

Na Sokolicy uruchomiłem GPSa w komórce, aby można było prześledzić dalszą drogę. A wyglądała ona tak (pierwszego dnia):



Szlak bywał trudny tam, gdzie przysypane były ostre podejścia. Śnieg się osypywał i my wraz z nim.


Doszliśmy na nocleg i rozłożyliśmy namiot pod wysoką jodłą. Miało to swoje plusy (trochę mniej kopania w śniegu, aby rozbić namiot, jak też zaciszniej) oraz minusy - przeżywaliśmy bombardowanie ilekroć śnieg większą ilością zsuwał się z drzewa. Ale do środka przez dach nam nie wpadł ;-)
Topienie śniegu na maleńkim palniczku gazowym zajmuje duuuuużo czasu, a doczekanie się chińskiej zupki z wkładką - jeszcze więcej. Ale warto było. To tak a propos namiotu widok do przedsionka, w którym zostawiliśmy plecaki i gotowaliśmy. Na podłogę namiotu poszły trzy alumaty, na nie - karimata i mata samopompująca (2.5 cm), na to wszystko koc posrebrzany i dopiero nasze śpiwory. Było cieplutko, bo i noc była w miarę ciepła (tak nam się przynajmniej wydawało).
A tak wyglądał nasz namiot rano po zrzuceniu czapy śniegu.
Po ciepłym śniadanku (tu jedna uwaga - wadą podróżowania z namiotem jet to, że nie można go tak po prostu opuścić - trzeba wszystko złożyć i spakować, wcześniej próbując osuszyć. Jak nic robi się 10 czy 11...) ruszyliśmy w kierunku przełęczy Chwała Bogu.
Tam spotkaliśmy pierwszych innych ludzi w górach. Zrobiła się sobota i nawet sporo turystów wyszło w zaśnieżone Pieniny. Tak wyglądała nasza droga tego dnia:



Obecność ludzi nie przeszkodziła nam, aby na Przełęczy Chwała Bogu trochę poćwiczyć dziwnych przewrotów w śnieg, ale ostatecznie leźliśmy na Trzy Korony, najwyższy szczyt Pienin. Swoją drogą szczyt ten ma ponoć 982 m n.p.m., a GPS wskazał wysokość ponad 1000 m. No cóż, ale nie wiadomo, którego morza...
Oto widok z Trzech Koron na Sromowce i Červený Kláštor, czyli nasz cel dalszej wyprawy kulinarnej. Ale zanim zanurzymy się w takie makowitości jak vyprážaný syr i bryndzové halušky, warto jeszcze spojrzeć w inne kierunki z Trzech Koron.
To widok na wschód, w kierunku Radziejowej.
A tutaj zasłaniamy trochę sobą widok na Gorce. Widok na Tatry był nieco zbyt mało kontrastowy, aby go robić.
Zeszliśmy z Trzech Koron do Sromowców, a potem do Czerwonego Klasztoru na słowacką ucztę. Tak wyglądały stamtąd wieczorne Tatry. Podziwiając przez chwilę widok poszliśmy w kierunku Niedzicy szukać noclegu i za Sromowcami Średnimi odbiliśmy od drogi na fajne górskie łąki. Tej nocy upał zelżał - w namiocie mieliśmy nawet -6,5 stopnia Celsjusza. Ale mimo tego dało się spać. A w kolejny dzień przyszła odwilż.

Ruszyliśmy więc na zamek w Niedzicy - bardzo fajną, małą warownię. Pojechaliśmy najpierw stopem (pierwszym w tym roku), a potem obejrzeliśmy zaporę czorsztyńską i zamek. Nie baliśmy się duchów ;-)

Baliśmy się natomiast chodzić zanadto daleko po lodzie na Jeziorze Czorszyńskim, bo według łowiących tam wędkarzy lód bywa podmywany przez ciepłe źródła bijące gdzieś w głębinie i wówczas ma znikomą grubość. A z góry, przysypanej śniegiem, nic nie widać. Nie ryzykowaliśmy więc spaceru po lodzie do Czorsztyna, lecz wróciliśmy do zamku, stamtąd stopem do Nowego Targu i dalej autobusem do Krakowa i cudem złapanym Interrregio do Warszawy.
Bardzo fajna wyprawa, dobre doświadczenia i dużo czasu na dobre, ciekawe rozmowy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz